sobota, lutego 21, 2009

telefon do przyjaciela

Dziś wpisu nie będzie. Depresja. Chyba u wszystkich. - Tak jeszcze przed południem miał wyglądać krótki post na piątek. Przez te kilka godzin trochę się jednak zmieniło. 

Miałem nie pisać o wydarzeniach sprzed dwóch dni. Przez lutra z Wisły zmieniłem zdanie. W „Kulturze” Pilch wreszcie napisał ciekawy txt. Ale nie to jest powodem mojego porusznia. Trafił z tematem. W tej sytuacji nie mogę milczeć.

„Kloszardzi - tak jest - ewidentnie podnieśli stawki, ale czy jest to skok spowodowany światowym kryzysem, pewności nie ma. Od lat koczujący kloszard o imieniu Stasiu dawniej kwotę wysokości dwu złotych przyjmował nie tylko bez szemrania, ale i z wdzięcznością. Teraz marudzi. Wyciąga łapę po staremu, ale nawet po przyjęciu datku niespieszno mu z jej chowaniem. Gapi się na leżącą na jego umiarkowanie spracowanej dłoni monetę, jakby niedowidział, gapi się z tak żarłocznym zdumieniem, jakby faktycznie pieniądz z sekundy na sekundę topniał, jakby jego wartość widzialnie spadała; następnie podnosi głowę i dając mową ciała do zrozumienia, że nie lubi być traktowany niepoważnie - cedzi chłodno: - Za dwa złote piwa nie kupię.”

Kloszardzi, bezdomni, oberwańcy wszelakiej maści to temat drażliwy. Nie raz, nie dwa, miałem z niektórymi Czytelnikami ostre dyskusje na ten temat. Jak zwykle nikt nikogo nie przekonał. Cały czas uważam ich za bandę darmozjadów, którą trzeba wyrzucić z Dworca Centralnego i okolic Pałacu Kultury. Moja dusza liberała łka, gdy widzi bezprizornych, bezczelnie zawłaszczających dla siebie przestrzeń publiczną.

Pilch ma rację. Im się w dupach ostatnio poprzewracało. Przykład? Proszę bardzo. Jadę tramwajem i wchodzi rumunka, ciągnąc za sobą gówniarza. Zaczyna zawodzić i błagać o parę groszy na mleko dla dziecka. Bachor na znak-sygnał, równeż pojękuje, robiąc minę jakby mu powiedzieli, że Jola Rutowicz to jego siostra. No, aktorstwo tej dwójki na miarę niedzielnej gali oscarowej. Nic, tylko podziwiać. Ale grę zakłóca jedna ze starszych pasażerek wręczając aktorce 20 gr. Ta z obrzydzeniem rzuca je na puste siedzenie. Można dosłyszeć, że coś tam burczy pod nosem - Co ja za to kupię?! Na chuj mi te 20 gr.   
Wychodząc z trmawaju jęki niezadowolonia ciągnie jescze długo za sobą. 

Niewiele godzinę potem idę Miodową i przy Kościele, naprzeciw Bliklego, jest stały punkt dożywiania bezdomnych. Kolejka dłuższa niż po pączki. Jedni sobie gadają, inni spokojnie czekają. Mnie zaintrygowało dwóch osobników. Lekko z boku, pochyleni ku sobie, wyrywali nawzajem jakiś przedmiot z ręki. Po bliższym przyjrzeniu się, wyszło, że jeden z nich jest szczęśliwym posiadaczem telefonu komórkowego. 

Cóż, jak się tak mocniej zastanowić, to nie pownno dziwić. Do bezdomnego na stacjonarny nie zadzwonisz.

   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz