wtorek, kwietnia 28, 2009

wojtek człowiek mann

Wczoraj byłem trochę zabiegany. Dziś nadrabiam zaległości. Jestem fanem Wojciecha Manna. Poczucie humoru najwyższej próby. Godne pozazdroszczenia. No i jakie zdolności profetyczne! Przekonałem się o tym w poniedziałek, dzień po ostatniej niedzieli. Otóż, owej ostatniej niedzieli, miałem długą rozmowę telefoniczną z MNŻ. Dyskusja była ostra, choć tak naprawdę, co do meritum oboje byliśmy zgodni. Jednakowoż rozstawaliśmy się z przekonaniem, że stoimy na odmiennych stanowiskach. Taki rytuał. 

Aha, żeby nie było. Podmiotem naszej rozmowy była osoba trzecia. I jakież moje zdziwienie było w poniedziałek, gdy zajrzałem na ostatnią stronę Dużego Formatu. Czysta poezja na czas wiosennego zakochania i świetna pointa rozmowy zarazem.

„Nastała wiosna, pączą się pąki, soki raźniej krążą w zdrewniałych częściach organizmów, pobudzając je do, bywa, zapomnianych zimą chęci i zainteresowań.”

Komentarz muzyczny wykonał inny pan. Też fajny.



niedziela, kwietnia 26, 2009

połączyła nas piłka

- I co, małżeństwo ci służy? 
- Służy. Straciłem 10 kilo.
- Mi też służy. Mi przybyło 10.

Dialog dwóch kumpli, którzy nie widzieli się niemal dwa lata. Słuchałem rozbawiony rocznych małżonków. Duża to radość z odzyskanego przyjaciela. I gdyby nie przypadkowe spotkanie tydzień temu i dzisiejszy mecz, pewnie byśmy o sobie zapomnieli. 

Tak w ogóle, to miałem oglądać szlagier wiosny z MNŻ, z trybun przy Łazienkowskiej. Nie udało się. Znów nie z naszej winy. Na pocieszenie było spotkanie w męskim gronie. Z piwem i chipsami. Choć z MNŻ mecze ogląda się świetnie, to z chłopakami też było całkiem fajnie.Tylko wynik do dupy. 

Skądinąd cały weekend był pod znakiem rozmów o małżeństwie. Wczoraj odebrałem zaproszenie na ślub. Wiedziałem, że tak się skończy. Znali się sześć lat. Że coś się kroi, uświadomiłem sobie późnym latem roku ubiegłego. Gdy próbowałem umeblować swoją dziuplę szwedzką tandetą, otworzyłem w tymże sklepie szafę. A tam oprócz stosu wieszaków i masy półek, dwa pudła na ubrania. W dodatku podpisane: Darek, Marta. 

No i jesienią dokonano formalności. D. zrobił niespodziankę, nakupił podgrzewczy i żeby romantycznie było, chciał ułożyć: Kocham Cię. Układał razem z przyszłą szwagierką, bo to i równo trzeba, i wszystko szybko odpalić. Wypisali już „Kocha” i zaczął się problem. Skończyły się świeczuszki a napisu brak. Siostra przyszłej panny młodej wpadła na genialny pomysł: piszemy po angielsku. „Love” świeciło się niemal po hollywódzku, a pomysł okazał się bardzo trafiony, bo M. akurat angielski trochę kmini.

Piszę o nich czule, bo to prawie moja rodzina. M. nie raz, nie dwa próbowała mnie wyswatać ze swoją siostrą. A już szczególnie, gdy przypadkowo dorwała jakieś moje zdjęcie w gazecie. Normalnie nie było opcji, żebym się nie ożenił z panną S. Za to wczoraj M. mnie zaskoczyła:
- Wiesz, związała się już z kimś.
- Ale tak na poważnie?  
- Wygląda na to, że tak.
- Aleee, na weselu będzie taka moja koleżanka... W sam raz dla ciebie. Niesamowita lufa. Włosy do ramion, prawniczka...

No tak, M. zawsze bardziej dbała o innych niż o siebie. Aha, i ma JESZCZE JEDNĄ młodszą siostrę...

czwartek, kwietnia 23, 2009

książki

Dziś Międzynarodowy Dzień Książki. Z tej okazji przytargałem do domu trochę makulatury. W jednej z sieci prasowo-książkowo-muzyczno-perfumowej była całkiem zacna promocja. Kupisz pan dwie książki, trzecią dostaniesz gratis. Dwa razy się nie zastanwiałem.

Moris Farhi - Młodzi Turcy - żeby mieć o czym z przyjacielem rozmawiać
Kamila Sławińska - Nowy Jork. Przewodnik niepraktyczny - żeby MNŻ nie przestała mnie lubić
Nick Hornby - Futbolowa gorączka - żeby mieć o czym pisać na nowym blogu

No i gazet różnych też naniosłem.

Przekrój - kompletnie nie ma nic do czytania. Wywiad Najsztuba z Michnikiem? Nie wiem za kogo bardziej się wstydzić. Kto im to wydrukował??? Rozmowa przy piwie a nie do gazety. Nudna, przewidywalna, lizusowska, marudna. 

Nowe Książki - skusił wywiad z Agatą Bielik-Robson - „Nie lubię elit”. Ja też nie! Dyktatura naburmuszonej pseudointeligenckiej hordy z pretensjami do wychowywania narodu. A wywiadzie o filozofii. „po pewnym czasie zrewidowałam swoje poglądy na temat dekonstrukcji, zwłaszcza derridiańskiej, bo ona, w przeciwieństwie do dekonstrukcji de Mana, nie sprowadza się do czysto negatywistycznego, depresyjnego ćwiczenia z bezradności.” Ale AB-R jest też trochę normalna. „Dla mnie jest oczywiste, że gdzieś tam w kącie leci David Bowie, Sex Pistols, Clash, The Who, albo jeszcze coś innego, a ja czytam sobie Becketta albo „Krytykę czystego rozumu”.

Brief - tu natomiast skusił Palikot w berecie na okładce. A w środku rozmowa: „Można powiedzieć, że jestem na etapie przyciągania uwagi, zdobywania 80 proc. rozpoznawalności. Swoją drogą, dość niebywałe jest, że na politycznej scenie są obecni politycy z 10-cio czy 20-letnim stażem i nie są tak rozpoznawalni jak ja...” Może dlatego, że w czasie konferencji prasowych nie gmerają przy plastikowych fallusach.

Tygodnik Powszechny - rzecz jasna całość. Ale jeden wywiad szczególny. Z Bożeną Umińską-Keff.
- Pierwsze skojarzenia ze słowem matka?
- Dominacja i cień.

Wracam do czytania.

  

środa, kwietnia 22, 2009

muza

Wracjając z futbolu, spotkałem w tramwaju kolegę z pracy. Kolega zagadnął wymęczonego karafkękafki:
- Fajnej muzyki słuchasz. Widziałem na facebooku.
A potem się pochwalił, że jedzie do Pragi na koncert Tiny Turner.

wtorek, kwietnia 21, 2009

łyso mi

Wczoraj byłem u fryzjera. Niestety pan Tomek na urlopie. Swoją głowę musiałem oddać w ręce obcej fryzjerki. A że wiele pań poczuło dziki zew wiosny i postanowiły się wypięknić, to miałem chwilę na przegląd prasy. I tak czekając na swoją kolej, rzuciłem okiem na Fakt. Zawsze zaczynam od końca. Aż mnie zmroziło. Mimo, że Zuzanna z Lublina (22l.) nie odbiegała jakoś od codziennych standardów Faktowych, to tekst obok spowodował, że oblałem się zimnym potem.

„Olga (28l.), fryzjerka z salonu w mieście Kaługa, potrafi nie tylko czesać, ale zna też sporty walki. Dzięki temu znokautowała kopniakiem bandytę, który z pistoletem w ręku wbiegł do jej zakładu.

Potem dzielna kobieta związała go, zaciągnęła do piwnicy, przykuła do kaloryfera. Po pracy kazała mu się rozebrać, połknąć viagrę i zabawiała się z nim przez dwa dni. Później go wypuściła. Taką wersję na milicji przedstawił przerażony bandyta, Wiktor (32l.), który sam zgłosił się na komisariat.

Fryzjerka twierdzi natomiast, że tylko dwa razy kochała się z włamywaczem, przynosiła mu jedzenie, dała dżinsy i przed wypuszczeniem tysiąc rubli.

Tak czy owak, oboje są teraz za kratkami. Ale w oddzielnych celach.”

Jak byłem mały, chodziłem do salonu, którego właścicielką była Joanna Włosek.

niedziela, kwietnia 19, 2009

melanż

Ej, chłopaki, ale napiszecie o imprezie na blogach? - zapytał wczoraj Kapi. W zasadzie czemu nie? Duże zbiorowiska ludzi zawieszonych między ostatnią piaskownicą a pierwszym siwym włosem, zawsze są świetną kopalnią tematów i refleksji natury wszelakiej. W dodatku trzydziestkę kończy się tylko raz w życiu. 

I impreza też była wyjątkowa. Zaczęło się od tego, że spóźniłem się na zbiórkę z MX! I to aż 10 min. Chyba drugi raz w życiu. Wszystko przez wysyłane jedną ręką smsy do MNŻ i operowanie maszynką do golenia drugą ręką. Zabiegi estetyczne okazały się konieczne, bo już powoli zaczynałem wyglądać jak nieślubne dziecko mułły Omara i Ester spod Tel-Awiwu. Teraz znów przez dwa tygodnie będę przypominał środkowego Europejczyka. 

Gdyby na początek było mało kłopotów, to jubilat zdybał nas przed klatką na wpisywaniu dedykacji do książki. Oczywiście kto ją wymyślił, nie powiem, co by się nie chwalić. A brzmiała ona tak: „I stało się. Piękny Trzydziestoletni. No, w każdym razie trzydziestoletni...”

Jak weszliśmy do domu, aż nas cofnęło. Przecież on nie może mieć tylu znajomych?! Jakby pół facebooka przyszło. Dużo nowych twarzy. Nasze szczególne zainteresowanie wzbudzili młodzieńcy w gustownych bluzach i nowiutkich adidasach. 
- Znasz ich? - zapytaliśmy jubilata. 
- Nie wiem kto to jest. Przyszli z moim kolegą malarzem. Zawsze z nim chodzą na imprezy. Na jego wernisażu też byli. 

No to zdębieliśmy z MX, bo w takim razie, albo ochroniarze, albo gruppies. Tyle, że ten ich malarz na jakiegoś bardzo znanego nie wyglądał, więc po co by mu ochrona? Z drugiej strony (Wisły) to chłopaki byli z Pragi, więc jak to gruppies? Do końca wieczoru pozostali dla nas zagadką, poruszając się po mieszkaniu zbitym, acz głośnym stadkiem a na ich twarzach nie odmalował się ani razu wyraźniejszy ślad głębszego procesu myślowego.

Dzięki MX za to ja musiałem się nagimnastykować intelektualnie, by wyjść z pata, w jaki naumyślnie wprowadził mnie mój przyjaciel. Na papierosie rzucił na głos, że jestem neokonserwatystą. Ileż to się musiałem natłumaczyć, że neokonserwatysta to zupełnie ktoś inny od konserwatysty. Prawie wykład o amerykańskiej myśli politycznej ostatniego półwiecza zrobiłem w kwadrans. Żeby było mało, potem musiałem odpowiadać na uwagi, refleksje, przemyślenia (?) - cholera wie co to było - jednej z malarek. Coś jej się ubzdurało, że jakaś rewolucja będzie, że kapitalizm ledwie się trzyma, i że ona czuje, że coś się wydarzy. No i wydarzyło się. Poszedłem z MX na kebab, bo już dłużej tych wypocin mocno zmęczonego umysłu słuchać się nie dało. Trzeba było się posiłkować wycieczką, bo na stołach zostało już niewiele. Jakaś sałatka z samej zieleniny i jakaś owocowa. Czyli coś dla królików albo dla modelek. Ja tam do żadnej z wymienionych grup się nie zaliczam, więc poszliśmy zacieśniać przyjaźń polsko-turecką.

Wróciliśmy już z pełnymi brzuchami. Trzeba było rozejrzeć się za rozwojową dysputą z niewiastami. W rogu pokoju siedziały trzy. Jak się potem okazało to dwie, ale MX chciał się zakładać, że cała trójka to babki. No i przegrałem trochę forsy. Mogłem obstawić. To ja miałem rację. W pewnej chwili doszedł do nas głos jednej z niewiast: „Życie jest pełne zła.” Aż się zapaliłem i już szturcham MX i mówię, że to prawda. Bo moim zdaniem nie jest tak, jak chciał św. Tomasz Akwinata, że zło jest brakiem dobra. To Dostojewski, GH-G i jeszcze kilku im podobnych, mieli rację, twierdząc, że zło jest immanentną częścią każdego człowieka. Jak się zawinął, ino metkę na dżinsach zobaczyłem. 

Atmosferę rozluźnił gospodarz, który dumnie chodził i obwieszczał, że zaraz przyjedzie osiem niewiast i będzie super fajna zabawa. No tych opowieści to my już się trochę przez parę lat nasłuchaliśmy, więc za bardzo się nie podpalaliśmy. Po dwóch godzinach panicznych telefonów dotarła... jedna. Pozostałe siedem dziewcząt z Albatrosa, zostało w knajpie, w której kiedyś podobno, spotkaliśmy tę jedną, która dotarła, i podobno ta jedna to mi się nawet podobała. Przywitałem się grzecznie, podałem łapkę, wymieniając kurtuazyjnie kilka zdań okraszonych stosownymi żarcikami, zastanawiając się jednocześnie czy ja wtedy byłem tak napruty, czy Kapi znów coś pokręcił. Znam siebie na tyle, żeby bez obaw postawić na drugą ewentualność. Trochę męczy już to wciskanie mi niewiast z co prostszymi nogami i niechby tylko w miarę kumatych. Nie ma kompromisów. Albo najwyższe noty, albo nie ma o czym gadać.

W końcu znów się nawinęła malarka przeczuwająca rewolucję (nie ma o czym gadać). Tak sobie jedliśmy w czwórkę chipsy, aż zauważyła na parapecie pokrojonego ogórka. Jeden kawałek sama zjadła, drugi próbowała nam wcisnąć. MX jak zwykle dał nogę, a ja stanowczo odmówiłem. Śmiertelnie obrażona opuściła nasze towarzystwo. Kolega, który w czasie dyskusji przyznał się, że nie wie kto to Szymon Hołownia, nie był brany nawet pod uwagę. Tacy jak on pierwsi trafiają do piekła. Nie wie kto to Hołownia??? 

Co dziwne, na urodziny nie dotarła policja. To znak, że artyści nie bawią się już jak kiedyś. Za to Kapi mówi, że za tydzień znów będzie impreza.

sobota, kwietnia 18, 2009

5-10-15

Dziś Moja Niedoszła Żona zapytała mnie czy może sobie kupić różowe trampki. No, w zasadzie tak. Różowy to ładny kolor. Nawet ta, jak jej tam, Joanna Rutowicz, nie zniechęci mnie do tego koloru. Skądinąd ja kiedyś MNŻ pytałem czy zielone trampki dla chłopca to nadmierna ekstrawagancja. Powiedziała, że nie. Fajnie. Wszystko wskazuje na to, że oprócz białych, szarych, czarnych i granatowych, będę miał też zielone. W dodatku dziś ulubiona gazeta MNŻ na okoliczność nowego filmu Allena, napisała o Javierze Bardemie: „macho w trampkach”. Spodobało mi się.

PS. Wiecie co? Jestem z siebie cholernie zadowolony. Udało się okiełznać piętnastkę. Oj, źle kombinujecie robaczki... O bieganiu mówię. Dwa tygodnie temu było pięć kilometrów, tydzień temu dziesięć, a dziś wreszcie udało się pokonać piętnaście. 1. 17 min.  Za tydzień dwadzieścia i kończymy zabawę. Starczy tego dobrego.  

wtorek, kwietnia 14, 2009

damska torebka

Poświąteczne porządki. Konieczne. Najpierw te na facebooku, potem domowe. Wywaliłem kwiaty. Najzwyczajniej w świecie pousychały. Podlewanie raz na kwartał okazało się niewystarczające. Pozbyłem się też jabłek. Nie jem ich, nie lubię. 

Gdy MX wczoraj wszedł i zobaczył dwa półmetrowe stosy gazet, od razu wypalił: „Rany, ile gazet?!” No to dziś się trochę przekopałem przez tę makulaturę. Głównie Męska muzyka. Im więcej tego czytam, tym bardziej nic nie wiem. 

W głowie mam za to Damską torebkę. No, w sensie, że wszystko powywalane do góry nogami. Jeden wielki bałagan i nic potrzebnego znaleźć nie można. Same śmieci, z których nie ma jak skorzystać. Trzeba to wysypać i przejrzeć. Zrobić przegląd co się jeszcze kiedyś przyda a czego można się już pozbyć. Trochę to potrwa.  


niedziela, kwietnia 12, 2009

ale jaja

Piątek. Dziwny to czas. Tak szybko wszystko się zmienia. Wychodząc z domu coś mnie zatrzymało. Wbiłem wzrok w kalendarz. Marzec. Zmieniłem na kwiecień już po powrocie. Miesiąc mnie nie było?

Sobota. Mycie okien. Pierwsze w życiu. Kolejna sprawność po nauczeniu się obsługiwania pralki kilka tygodni temu. Też nie trudne. Przeleciałem szmatką i spryskiwaczem. Błyskawicznie poszło. Tylko jakoś w mieszkaniu jaśniej się nie zrobiło. I nagle olśnienie. Z drugiej strony też trzeba wyszorować. Było trudniej. Balansowanie na parapecie dziewiątego piętra najłatwiejsze nie jest. Może nie są to najczystsze okna w bloku, ale jestem z siebie dumny. Aha, pralka się niedawno popsuła.

Niedziela. Wesołych Świąt.

piątek, kwietnia 10, 2009

też fajnie

Ostatnio kolega z pracy opowiadał historyjkę z młodości. Gdy miał dużo mniej lat i kilogramów, to należał do warszawskiego towarzystwa narciarskiego. Czasy jakie były wszyscy wiemy. Brakowało nie tylko papieru toaletowego czy meblościanek. Nart też brakowało. Dlatego grupa zapalonych alpejczyków rozstawiała sobie kijki na górce w Królikarni. Potem pod nadzorem instruktora zbiegała między tymi kijkami.

Niby też fajnie, ale jednak to nie to samo.  

czwartek, kwietnia 09, 2009

You've got mail

Bardzo lubię ten film. Nie tylko dlatego, że jest o książkach i księgarniach. Po prostu mam słabość do koleżanki Meg Ryan. W dodatku ona tam sobie pisze mejle. A to bardzo miła przypadłość. Od kilkunastu dni dzieje się coś dziwnego. Spadł mi z nieba zupełnie niezapowiedzianie towarzysz mejlowych dyskusji. A właściwie towarzyszka. Zabawna, inteligentna, i co najważniejsze: mądra. A gdy rozmawia się o życiu, takie cechy są nie do pogardzenia. Gdy jeszcze dochodzi życiowe doświadczenie, mamy komplet. 

I gdy tak się rozmawia na poważne tematy, to czasem można się zamalować do kąta. Nie wiesz czy lecisz jeszcze Coelho czy już L. Wiśniewskim. Gdy nie będę miał pomysłu na życie, napiszę powieść o szukaniu siebie i drodze do szczęścia. Sprzeda się w nakladzie 126 mln egzemplarzy na świecie i zarobię kokosy. Wtedy będę mógł cierpieć za miliony. Dolarów.

Jeden fragment już mam. Oczywiście mojego autorstwa. I mam nadzieję, że moja interlokutorka nie obrazi się za jego upublicznienie.

„czasem nasze problemy wydają się wielkie jak brzuch wieloryba (przepraszam nie wiem skąd mi to się wzięło), ale potem okazują się niewielkimi szprotkami. czasem wystarczy poczekać... i poobserwować co się wydarzy. nie trzeba z całych sił dmuchać w żagiel, wystarczy jednym palcem pokierować sterem.

skąd te wodne metafory? przecież ja nawet pływać nie umiem.”


niedziela, kwietnia 05, 2009

dzień dobry

Wczoraj nie było mi do śmiechu. Próbowałem przełożyć ten wywiad na poniedziałek. Niestety nie było to możliwe. Postanowiłem odbębnić w piętnaście minut i spadać do domu. Wyszło grubo ponad godzinę. I dobrze, bo czasem nawet euroentuzjaści mogą działać terapeutycznie. 

Było wyjątkowo miło i zabawnie. Ale najlepsze zdarzyło się na koniec. Zawsze wyłączam telefony w czasie wywiadów. Wczoraj wolałem tego nie robić. I stało się.

- Dzień dobry! - odezwał się esemesowo telefon głosem Czesia. Na szczęście było już po wywiadzie. Wystraszyłem się, że mi interlokutorka zejdzie ze śmiechu. 
- Dziecko? - wykrztusiła w końcu.
- Nie - i poczułem się staro.
- Kobieta? 
- Nie - i poczułem się taki samotny.
- Czesio, bohater kreskówki dla dorosłych - wytłumaczyłem  - i poczułem się taki infantylny.

sobota, kwietnia 04, 2009

teraz

Czasem coś się psuje. Także komputer. Takie właśnie nieszczęście przytrafiło się mojemu „koledze” z pracy. Piszę w cudzysłowie, bo to raczej mistrz, autorytet i światło przewodnie rzemiosła, którym się param. Otóż, mój kolega drogi, w dniu wczorajszym zaniósł do działu IT swojego laptopa:
- Popsuł się. Internet nie działa - zakomunikował.
Po ośmiu godzinach znów odwiedził speców od komputerów.
- No zajrzeliśmy do tego laptopa. Internet w nim nie działa.

Mój kolega nie lubi jak się z niego kretyna robi, ale tym razem tak go zaskoczyło, że nie wiedział co powiedzieć i wyszedł kompletnie rozbity. 

A teraz spróbuję zrobić zgrabne nawiązanie do mojej sytuacji. Choć na szczęście nic mi się nie popsuło. Szczotkę książki otrzymałem jakieś dwa tygodnie temu. Przekartkowałem i odłożyłem na potem. Nie sądziłem tylko, że wrócę do niej tak szybko. A wszystko przez M., która się pożaliła, że ma taki popsuty humor, bo właśnie nową Drotkiewicz przeczytała. Aż mi ciarki przeszły wzdłuż pośladków. Od razu zapowiedziałem, że sięgnę po książkę. „Nie rób tego. Jest straszna.” Oczywiście za dobrze mnie zna, by nie wiedzieć, że to dla mnie najlepsza rekomendacja, by po nią sięgnąć od razu. 

No i co? Żyję. Lekturę przetrwałem i miejscami mi się nawet podobało. Ok., Nike z tego nie będzie, ale poczułem się wciągnięty do intelektualnej gry przez autorkę.

Po pierwsze, wątek gotowania, różnych potraw, smakowania, robienia żywieniowych zakupów pojawia się niemal na każdej stronie. Przypadek? Oczywiście, że nie. Autorka jakiś czas temu tumaczyła mi, jak ważny jest to dla niej element życia. Nie tylko fizjologicznie, ale i kulturowo.

Po drugie, aż cztery razy w tej niewielkiej książeczce pojawia się hasło programowe S. Sierakowskiego: bądźmy sobie niepotrzebni. Autorka ani razu nie przyznaje się skąd zaczerpnęła tę „błyskotliwą” myśl. Ale może to i lepiej. Mogłoby to mocno zachwiać mit młodego zaangażowanego intelektualisty. 

Po trzecie, zabawy Houellebecqiem: „Migreny dzień drugi: fanfary, frutti di mare, cząstki elementrane.”  Gdzieś to się musiało pojawić, bo Francuz dla panny D., to pisarz bardzo ważny. 

Po czwarte, „dziewczyny zardzewiałe od cytatów” czy „koszulka z napisem „Jestem dziewicą... ale to stara koszulka”. Tak, jest tu kilka świetnych kawałków. 

Zajrzalem do tej książki. Trochę rzeczy jednak w niej działa.

 

czwartek, kwietnia 02, 2009

wolniej znaczy dalej

Jak ktoś ma pierdolca na punkcie sportu, to już do wszystkiego będzie przykładał tę miarkę. Język ocieka sportowymi metaforami, podpiera się sportowymi przykładami, a wyobraźnię wypełniają herosi z atletycznych aren. No i filozofia sportowa zaczyna się przekładać na życie codzienne. Choć czasem trzeba trochę czasu, by pewne jej elementy zauważyć.

Pierwszy sygnał pojawił się w grudniu trzy lata temu. Pytałem naszego europosła Krzysia Hołowczyca, jak jechać w Rajdzie Dakar, by zająć dobre miejsce. A on na to bez zastanowienia: „im wolniej jadę, tym wyższą pozycję zajmuję”. Eee tam, pitoli mądrala od czipsów - pomyślałem sobie. 

Zapomniałem o tym, aż do marca. Okopawszy się na biegowych blogach, znów natrafiłem na tę myśl. Na początku wolno, a potem finiszujemy wyprzedzając umęczonych frajerów. Nie bardzo chciało mi się w to wierzyć. Ale gdy w czasie wieczornej przebieżki, po raz kolejny musiałem się zatrzymywać, by zrobić sobie sztuczne oddychanie, postanowiłem spróbować. I to było jak odkrycie, że można się biegać długo i zdrowo. Nie dość, że przebiegłem całą 5 km trasę za jednym rozpędzeniem, to jeszcze w dobrym czasie. Stało się to powtarzalne! Wystarczy zacząć odpowiednio wolno i potem już tylko rozpędzać. 

„ja jadę nie do końca odcinka, lecz rajdu. Muszę mieć w głowie ten ostatni odcinek, gdy wjeżdżam na metę z flagą biało-czerwoną. Mogę nawet na dziesięć minut dla kibiców tam się zatrzymać. Przecież w skali całego rajdu dziesięć minut to jest nic.” 

Coś czuję, że w życiu też tak jest. Wystarczy jechać ciut wolniej, by dużo dalej zajechać.

środa, kwietnia 01, 2009

decyzja

Właściwie to nie wiedziałem komu pierwszemu to powiedzieć. Długo się zastanawiałem i w sercu rozważałem. Myślę, że wybrałem najlepsze rozwiązanie. Ogłoszę to publicznie, a ten kto zajrzy tu najwcześniej, dowie się pierwszy.

Nie była to łatwa decyzja. Pochylałem się nad nią wystarczająco długo, by uznać, że jest właściwa. Tym bardziej, że dojrzewała we mnie od lat. A takie zobowiązania nie podejmuje się z powodu kaprysu czy chandry. Dziś rozmówiłem się z moimi szefami. Byli zaskoczeni, protestowali, nie chcieli przyjąć tego do wiadomości. Ale nie szedłem do nich na rozmowę, lecz z konkretnym oświadczeniem. To nie był czas na dyskusje. Podziękowałem za współpracę, powiedziałem jak dużo dla mnie znaczyli i że to były cudowne cztery lata życia. Okres wypowiedzenia wynosi miesiąc. Do końca tygodnia jeszcze pochodzę, a potem trzy tygodnie zaległego urlopu. 

To będzie 21 dni na wyciszenie siebie i swoich emocji. Potem szybkie pakowanko najważniejszych książek, trochę bielizny i nowe życie. Niedaleko. Bo w Krakowie. Na ulicy Długiej. Tam zaczynam coś nowego. Długo się wahałem czy dominikanie czy jezuici. Jednak zwyciężyli dominikanie ze swoją otwartością. Wszystko już ustalone. Krata się zamknie 1 maja. Najpierw nowicjat, potem święcenia. Oczywiście jak Bozia da i wytrzymam próbę czasu. Ci, co będą chcieli na pewno zdążą się jeszcze ze mną pożegnać.

Ale nie martwcie się. Dominikanie to otwarty zakon. Można mieć komputer. Od maja będziecie czytać Bloga zza krat.

Do zobaczenia i Szczęść Boże.