Ej, chłopaki, ale napiszecie o imprezie na blogach? - zapytał wczoraj Kapi. W zasadzie czemu nie? Duże zbiorowiska ludzi zawieszonych między ostatnią piaskownicą a pierwszym siwym włosem, zawsze są świetną kopalnią tematów i refleksji natury wszelakiej. W dodatku trzydziestkę kończy się tylko raz w życiu.
I impreza też była wyjątkowa. Zaczęło się od tego, że spóźniłem się na zbiórkę z MX! I to aż 10 min. Chyba drugi raz w życiu. Wszystko przez wysyłane jedną ręką smsy do MNŻ i operowanie maszynką do golenia drugą ręką. Zabiegi estetyczne okazały się konieczne, bo już powoli zaczynałem wyglądać jak nieślubne dziecko mułły Omara i Ester spod Tel-Awiwu. Teraz znów przez dwa tygodnie będę przypominał środkowego Europejczyka.
Gdyby na początek było mało kłopotów, to jubilat zdybał nas przed klatką na wpisywaniu dedykacji do książki. Oczywiście kto ją wymyślił, nie powiem, co by się nie chwalić. A brzmiała ona tak: „I stało się. Piękny Trzydziestoletni. No, w każdym razie trzydziestoletni...”
Jak weszliśmy do domu, aż nas cofnęło. Przecież on nie może mieć tylu znajomych?! Jakby pół facebooka przyszło. Dużo nowych twarzy. Nasze szczególne zainteresowanie wzbudzili młodzieńcy w gustownych bluzach i nowiutkich adidasach.
- Znasz ich? - zapytaliśmy jubilata.
- Nie wiem kto to jest. Przyszli z moim kolegą malarzem. Zawsze z nim chodzą na imprezy. Na jego wernisażu też byli.
No to zdębieliśmy z MX, bo w takim razie, albo ochroniarze, albo gruppies. Tyle, że ten ich malarz na jakiegoś bardzo znanego nie wyglądał, więc po co by mu ochrona? Z drugiej strony (Wisły) to chłopaki byli z Pragi, więc jak to gruppies? Do końca wieczoru pozostali dla nas zagadką, poruszając się po mieszkaniu zbitym, acz głośnym stadkiem a na ich twarzach nie odmalował się ani razu wyraźniejszy ślad głębszego procesu myślowego.
Dzięki MX za to ja musiałem się nagimnastykować intelektualnie, by wyjść z pata, w jaki naumyślnie wprowadził mnie mój przyjaciel. Na papierosie rzucił na głos, że jestem neokonserwatystą. Ileż to się musiałem natłumaczyć, że neokonserwatysta to zupełnie ktoś inny od konserwatysty. Prawie wykład o amerykańskiej myśli politycznej ostatniego półwiecza zrobiłem w kwadrans. Żeby było mało, potem musiałem odpowiadać na uwagi, refleksje, przemyślenia (?) - cholera wie co to było - jednej z malarek. Coś jej się ubzdurało, że jakaś rewolucja będzie, że kapitalizm ledwie się trzyma, i że ona czuje, że coś się wydarzy. No i wydarzyło się. Poszedłem z MX na kebab, bo już dłużej tych wypocin mocno zmęczonego umysłu słuchać się nie dało. Trzeba było się posiłkować wycieczką, bo na stołach zostało już niewiele. Jakaś sałatka z samej zieleniny i jakaś owocowa. Czyli coś dla królików albo dla modelek. Ja tam do żadnej z wymienionych grup się nie zaliczam, więc poszliśmy zacieśniać przyjaźń polsko-turecką.
Wróciliśmy już z pełnymi brzuchami. Trzeba było rozejrzeć się za rozwojową dysputą z niewiastami. W rogu pokoju siedziały trzy. Jak się potem okazało to dwie, ale MX chciał się zakładać, że cała trójka to babki. No i przegrałem trochę forsy. Mogłem obstawić. To ja miałem rację. W pewnej chwili doszedł do nas głos jednej z niewiast: „Życie jest pełne zła.” Aż się zapaliłem i już szturcham MX i mówię, że to prawda. Bo moim zdaniem nie jest tak, jak chciał św. Tomasz Akwinata, że zło jest brakiem dobra. To Dostojewski, GH-G i jeszcze kilku im podobnych, mieli rację, twierdząc, że zło jest immanentną częścią każdego człowieka. Jak się zawinął, ino metkę na dżinsach zobaczyłem.
Atmosferę rozluźnił gospodarz, który dumnie chodził i obwieszczał, że zaraz przyjedzie osiem niewiast i będzie super fajna zabawa. No tych opowieści to my już się trochę przez parę lat nasłuchaliśmy, więc za bardzo się nie podpalaliśmy. Po dwóch godzinach panicznych telefonów dotarła... jedna. Pozostałe siedem dziewcząt z Albatrosa, zostało w knajpie, w której kiedyś podobno, spotkaliśmy tę jedną, która dotarła, i podobno ta jedna to mi się nawet podobała. Przywitałem się grzecznie, podałem łapkę, wymieniając kurtuazyjnie kilka zdań okraszonych stosownymi żarcikami, zastanawiając się jednocześnie czy ja wtedy byłem tak napruty, czy Kapi znów coś pokręcił. Znam siebie na tyle, żeby bez obaw postawić na drugą ewentualność. Trochę męczy już to wciskanie mi niewiast z co prostszymi nogami i niechby tylko w miarę kumatych. Nie ma kompromisów. Albo najwyższe noty, albo nie ma o czym gadać.
W końcu znów się nawinęła malarka przeczuwająca rewolucję (nie ma o czym gadać). Tak sobie jedliśmy w czwórkę chipsy, aż zauważyła na parapecie pokrojonego ogórka. Jeden kawałek sama zjadła, drugi próbowała nam wcisnąć. MX jak zwykle dał nogę, a ja stanowczo odmówiłem. Śmiertelnie obrażona opuściła nasze towarzystwo. Kolega, który w czasie dyskusji przyznał się, że nie wie kto to Szymon Hołownia, nie był brany nawet pod uwagę. Tacy jak on pierwsi trafiają do piekła. Nie wie kto to Hołownia???
Co dziwne, na urodziny nie dotarła policja. To znak, że artyści nie bawią się już jak kiedyś. Za to Kapi mówi, że za tydzień znów będzie impreza.