niedziela, lutego 15, 2009

parówka Palikota

Widziałem wacka Palikota, a potem postawiłem mu śniadanie. Hm, proszę nie wyciągać zbyt pochopnych wniosków. Wszystko wyjaśnię. 

Piątek trzynastego. Lepiej siedzieć w domu i nic nie robić. Ale nie tym razem. Zaczęło się od wzruszającego poranka, potem napięcie systematycznie rosło. Życie nabrało tempa. Dwa tygodnie umawiania wywiadu to dość czasu, by się pochylić nad pytaniami. No i pokarało. Wywiad nie będzie po południu, a za 40 min. Pytania się ułoży w taksówce. Ale może to i dobrze, bo jak się nie znosi gadania z taksówkarzami, fryzjerami, współpasażerami, to jest przynajmniej alibi na milczenie.

Niestety, jak się jest inteligentnym trzeba cierpieć. Pytania ułożone, a my dopiero na Niepodległości. Do Bristolu kupa czasu. No i się zaczęło. Najpierw poleciała historia ze szpiegującą sąsiadką, która musi wszystko o wszystkich wiedzieć. Gdy pan taxi miał Syrenkę i naprawiał na podwórku, ona dzielnie statystowała na progu domu, łapiąc świeże powietrze. Bardzo świeże, bo to październik był, a ona w przewiewnym sweterku. Podsunąłem myśl panu taxi, że mógł jej powiedzieć, aby poszła założyć coś cieplejszego, a on na ten czas wstrzyma reperowanie samochodu. Obiecał, że następnym razem tak zrobi. Nie mam powodów, by mu nie wierzyć. To inteligentny i wyszktałcony pan taxi. Dokładnie po technikum żeglugi śródlądowej. Pływał po Wiśle. Miał dziwnego kapitana. Facet po pięćdziesiątce i kawaler. W dodatku zadurzony „w pani nazbyt lekko prowadzącej się” jak zgrabnie ujął to pan taxi. Stale mieli z nim problemy. A to pokład kazał czyścić, a to wiadro zardzewiałych śrub wyszlifować. Oddech pojawiał się w jednym momencie: kapitan dostał na mieście w oko, to znak że będzie dwa tygodnie spokoju.

Dojechaliśmy. Wpadam do Bristolu, a tu Kazik Marcinkiewicz. Szczuplutki, opalony, uśmiechnięty. Proszę jak kłopoty rozwodowe mogą sponiewierać człowieka. Wyjątkowo byłem wcześniej, więc poszedłem zrobić jeszcze siku. Wpadam do tojlet, a tu nad pisuarem Palikot się buja. A to znaczy jedno: Palikot ma wacka! Przecież nie będziemy się witać z wackami na wierzchu, poszedłem do kabiny. Poznaliśmy się dopiero przy stoliku. Janusz poprosił panią kelnerkę „o jakąś małą paróweczkę i bułkę”. Dostał dwie parówy i dwa frankfurterki. Parówki mu niesmakowały, ale kiełbaski wtrynił. Wywiad jak wywiad. Chciał płacić, ale powiedziałem, że ja ureguluję. Dobrze, że się nie opieral, bo bym stracił jedyną okazję w życiu stawiania milionerowi. 

W wywiadach najciekawsze następuje zawsze w momencie, gdy naciśnie się przycisk stop. 
- A pan poseł to tak spokojnie pewnie długo nie wytrzyma?
- Nie, teraz muszę być spokojny, bo mi obiecali, że jak będę cicho przez najbliższe trzy miesiące, to wrócę na szefa komisji.
- Ale jak pan wróci, to pewnie coś pan tam wymyśli Kaczyńskim?
- No pewnie, już kombinuję jaki numer im wykręcić. 

Kapitan jak dostał w ryj, siedział cicho dwa tygodnie. Palikot jak da w ryj, to też siedzi cicho przez jakiś czas. 


4 komentarze:

  1. No a te parówki to były parówy czy paróweczki?

    OdpowiedzUsuń
  2. jak wiadomo, jedną z fajniejszych części palikota jest kot.

    OdpowiedzUsuń
  3. ..a już taki, jakiego ma jerzy sosnowski, to w ogóle.

    OdpowiedzUsuń
  4. Palikot składa się z wielu części: blackberry, aparat na zębach, jedwabna apaszka, duży okrągły znaczek: Kocham Włocławek, tomik poezji Celana...

    PS. w tym dniu akurat paróweczki. ale nie można wykluczyć, że pod wpływem chwili czasami to się zmienia.

    OdpowiedzUsuń