czwartek, kwietnia 02, 2009

wolniej znaczy dalej

Jak ktoś ma pierdolca na punkcie sportu, to już do wszystkiego będzie przykładał tę miarkę. Język ocieka sportowymi metaforami, podpiera się sportowymi przykładami, a wyobraźnię wypełniają herosi z atletycznych aren. No i filozofia sportowa zaczyna się przekładać na życie codzienne. Choć czasem trzeba trochę czasu, by pewne jej elementy zauważyć.

Pierwszy sygnał pojawił się w grudniu trzy lata temu. Pytałem naszego europosła Krzysia Hołowczyca, jak jechać w Rajdzie Dakar, by zająć dobre miejsce. A on na to bez zastanowienia: „im wolniej jadę, tym wyższą pozycję zajmuję”. Eee tam, pitoli mądrala od czipsów - pomyślałem sobie. 

Zapomniałem o tym, aż do marca. Okopawszy się na biegowych blogach, znów natrafiłem na tę myśl. Na początku wolno, a potem finiszujemy wyprzedzając umęczonych frajerów. Nie bardzo chciało mi się w to wierzyć. Ale gdy w czasie wieczornej przebieżki, po raz kolejny musiałem się zatrzymywać, by zrobić sobie sztuczne oddychanie, postanowiłem spróbować. I to było jak odkrycie, że można się biegać długo i zdrowo. Nie dość, że przebiegłem całą 5 km trasę za jednym rozpędzeniem, to jeszcze w dobrym czasie. Stało się to powtarzalne! Wystarczy zacząć odpowiednio wolno i potem już tylko rozpędzać. 

„ja jadę nie do końca odcinka, lecz rajdu. Muszę mieć w głowie ten ostatni odcinek, gdy wjeżdżam na metę z flagą biało-czerwoną. Mogę nawet na dziesięć minut dla kibiców tam się zatrzymać. Przecież w skali całego rajdu dziesięć minut to jest nic.” 

Coś czuję, że w życiu też tak jest. Wystarczy jechać ciut wolniej, by dużo dalej zajechać.

3 komentarze:

  1. stary, ale ta puenta to jest jak z jakiejś słabej książki. uważaj, bo wyrośnie z Ciebie Janusz L. młodego pokolenia

    OdpowiedzUsuń
  2. ale czy to takie straszne? zarządzać legionem serc niewieścich, być specem od kobiecej melancholii? popracuję nad tym stylem. ech, ostatnie dni anonimowości...

    OdpowiedzUsuń