środa, marca 25, 2009

bezpowrotnie utracona rewolucja

Chyba po raz trzeci w życiu obejrzałem ten dokument. I po raz trzeci wywołał we mnie żal, że urodziłem się za późno. Bardzo im zazdroszczę. Byli ostatnim pokoleniem, które załapało się na walkę z komuchami. Mogli chodzić na manifestacje, napierdalać się z ZOMO i tworzyć własną legendę. Wtedy jeszcze nie wiedzieli na kogo wyrosną. Studiowali na UW i brzydziła ich szara, beznadziejna rzeczywistość PRL. Postanowili się zorganizować i wyrazić swój sprzeciw. Potem zostali politykami, słynnymi dziennikarzami, szefami firm i agencji PR.

Ale był w tym filmie też głos niezaangażowanego (delikatnie mówiąc). Nie działał w opozycji i wszystko miał w dupie. Jak mówił, dla niego komunistyczna władza i rodzice, to był ten sam aparat opresji. Niestety nie można tego kuriozum zrzucić na poglądy nieopierzonego dwudziestolatka, bo on to mówił już w latach dwutysięcznych i się z tego nie wycofywał. Z niesmakiem wspominał kolegów z historii. Tam mieli poglądy polityczne i z pasją prowadzili dysputy: piłsudczycy kontra endecy. On na polonistyce to zlewał. Horyzont mu się ograniczał do tego, jak tu się nawalić i ujarać. Tak opowiadał! A buntował się w Jarocinie. Ale oni też tam jeździli! I nie byli zapiętymi na ostatni guzik oszołomami, debatującymi nocami jak zbawić Polskę. Opowiadał mi w ubiegłym tygodniu jeden z ważnych działaczy organizacji Wolność i Pokój, jaką sensacją towrzyską w 1982 r. był ślub działaczy NZS Agnieszki Romaszewskiej i Jarosława Guzy. Oboje wzięli przepustki z obozów internowania i stawili się w urzędzie. Ot tak, normalnie. W dżinsach i zwykłych koszulach. A urzędnik stanu cywilnego „opierdalał pana młodego, by wyjął rękę z kieszeni w czasie uroczystości, bo nie uchodzi”. Mieli fantazję i odwagę. Inni mieli jointy.

Ale za to miał czas na przemyślenia. „Polska mnie męczy! Inne kraje tego nie mają.” Nie chcę być złośliwy, ale tak błyskotliwą myśl o swoim kraju codziennie wypowiada tysiące ludzi na całym świecie. Polska nie jest wyjątkiem. Bo to życie męczy. Ale nie dziwię się, że może męczyć, gdy okazuje się, że historia oddaje sprawiedliwość bojownikom o wolność. Wszak to jeden z nich odbił mu kobietę. Co, między Bogiem a prawdą, patrząc na podstarzałego i nieforemnie zaokrąglonego pisarza, trudne nie było. 

I wymowny obrazek z filmu. Pisarz sam spacerujący, lekko utykając na prawą nogę, deklaruje, że z tego swojego Mokotowa, to on nie bardzo chce się wyprowadzać, bo poza Polską, by się nie odnalazł. 

A oni? Po latach, przy wieczornej biesiadzie, roześmiani oglądają zdjęcia, próbując sobie przypomnieć kto na nich jest. Wtedy połączyły ich studia, dziś każdy poszedł w inną stronę. Marzyli, by mieć takie zdjęcia, jak ci z marca 68. I mieli. Choć nie wszyscy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz