niedziela, stycznia 18, 2009

masz wiadomość

Siedzą w nowojorskiej kawiarnii. Ona właścicielka małej księgarni, on felietonista poważnej gazety. Atmosfera nerwowego napięcia. W końcu on wypala: 
- Już cię nie kocham!
- Ja ciebie też - radośnie odpowiada ona.
- Ale tak świetnie pasujemy do siebie - dopowiada któreś. 


To nie jest typowy dialog komedii romantycznych. Przeważnie jest odwrotnie. Ja cię kocham, ty mnie kochasz, a tak bardzo nie pasujemy do siebie. Schemat jest prosty. Mijają się na ulicy, nie wiedząc o swoim istnieniu. A potem przez przypadek spotkanie i bach! Wielka miłość. Jednak złośliwy los cały czas rzuca zakochanym kłody pod nogi. Choć przeważnie kończy się happy endem.


Po co to piszę? Po pierwsze, moja idolka domagała się, żebym zaczął pisać o życiu wewnętrznym. Po drugie, oglądałem wczoraj „Serce nie sługa” i znów się spłakałem jak głupi. Po trzecie, ku przestrodze. 


Nie owijając w bawełnę: lubię komedie romantyczne. Wiem, jak na dorosłego i poważnego faceta, który uwielbia prozę Coelho i ma wszystkie płyty zespołu Feel, to dość odważne stwierdzenie. Ale za to wątek życia wewnętrznego chyba załatwiony.


A teraz do przestrogi: jak donoszą brytyjscy psycholodzy, oglądanie rzewnych produkcji może zniszczyć życie intymne. Mało tego, fani takich filmów jak „Notting Hill” czy „Uciekająca panna młoda” częściej mają problemy z porozumiewaniem się z partnerami!   Dziwi?  A dlaczego? Po takim senasie każdy chce mieć przy swoim boku Hugh Granta czy koleżankę Meg Rayan. O ile Grant średnio mnie elektryzuje, to dla Meg mógłbym niejedną księgarnię zamknąć, tak by ona mogła prowadzić swoją. No i oni w tych filmach, wszystko o sobie wiedzą, świetnie się dogadują, udowadniają, że stan zakochania jest jednoznaczny z umejętnością czytania w myślach. Ale po wyjściu z kina okazuje się, że nasz parnter wcale nie jest rozczulająco naiwny jak Meg, albo nie nosi tweedowych marynarek i nie ma rozbrajającego uśmiechu Granta. No i kłopoty gotowe, bo okazuje się, że pasujemy do siebie idealnie jak dwie połówki jabłka i gruszki. Dlatego jest rozwiązanie! Oglądajmy komedie romantyczne bez happy endu. Wiem, to trochę jak kryminał bez morderstwa, ale można. Udowadnia to film wczorajszy, a także mój ulubiony „W pogoni za Amy”. Bo tak to już jest, że jak mówił jeden z bohaterów wczorajszego filmu - Czasem kochamy i uczymy się. Ale idziemy dalej. I to jest w porządku.
Nawet jeśli „To właśnie miłość”.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz