sobota, listopada 21, 2009

wspomnienia i miasto

M. bardzo chciała żebym coś opowiedział o Stambule. Ale jak? Słów brakuje, emocje jeszcze nie opadły, wciąż przed oczami kręte uliczki, przewalający się tłum przez Istiklal Caddesi, turecka muzyka w uszach, smak Efes w ustach, zapach Bosforu oraz dymiących kasztanów. „Obserwowanie miejskich widoków to umiejętność łączenia obrazów z uczuciami.” Może choć trochę to widać na zdjęciach? Ile mi się dostało za fotografowanie wszystkiego i wszystkich, to tylko jeden Wierzba wie. Jemu zresztą też się dostało.

O Stambule można na różne soposoby. Można mądrze:
„Kiedy tylko zaczynam mówić o Bosforze, Stambule, poezji i uroku ciemnych uliczek, jakiś wewnętrzny głos powstrzymuje mnie przed wyolbrzymieniem urody tego miasta”.

Można zabawnie:
Prosisz panią kelnerkę o chleb, ona kiwa głową, uśmiecha się, przynosi przyprawy. Gdy zamawiasz, kelner uważnie wszystkich wysłuchuje, potakuje, a potem i tak zapomina czegoś przynieść. Jak już dojdzie do płacenia, to okazuje się, że rachunek jest wielki, ponieważ „menu pochodzi z sąsiedniej restauracji, tam jest jedzenie i dlatego kawa i herbata tańsze niż w miejscu, którym siedzisz i spożywasz”. Nie masz wyboru, musisz zapłacić, przecież nie wytłumaczysz im, że cię kantują, bo nie znasz tureckiego.

Można sentymentalnie:
„Kto wie, może Stambuł wydaje mi się tak smutnym miejscem dlatego, że większość jego dzielnic, bocznych uliczek i ten szczególny widok, który zobaczyć można tylko ze szczytu jednego wzgórza, poznałem właśnie wtedy, gdy utraciłem pachnącą migdałami ukochaną?” Zastanawialiśmy się, czy aby nie zostać dłużej. Wierzba powiedział, że gdyby była Asia, to mógłby zostać jeszcze. Chciałem napisać, że ja mógłbym zostać i bez „Asi”. Dziś chyba już tak nie napiszę.

PS. Przed wyjazdem oglądałem „Życie jest muzyką” Fatiha Akina. Rzecz o muzykach i muzyce Stambułu. Superancki film. Wczoraj, gdyby wyprawa do kina nie zakończyła się klapą, nie obejrzałbym „Głową w mur”, tego samego artysty. Cholernie mocna rzecz. Małżeństwo jako transakcja. Niemiecka Turczynka wychodzi za mąż za niemieckiego Turka, żeby rodzice dali jej święty spokój. Żyją osobnym życiem. Pewnego razu robi na kolację nadziewane papryczki. Coś w nich pęka. Kończy się gra i zabawa a zaczyna życie. Pojawia się uczucie. Strasznie chore, pokręcone, trudne. Chyba bez happy endu.

Nawet nie pytajcie co dziś było na kolację. Bo nie wiem, czy specjalnie, czy przypadkowo.

3 komentarze:

  1. Chętnie zobaczę te zakazane zdjęcia, a piszesz tak, że już tam jestem. Może dlatego, że poznałam latem "tureckie klimaty", choć wiem, że riwiera to nie to samo, ale kelnerzy jednakowi ;-) dodam jeszcze, że jadanie na brudnych obrusach to turecki standard.

    OdpowiedzUsuń
  2. obrusy? to takie burżujskie! kebab w rękę i w drogę:)
    zdj na fcbk

    OdpowiedzUsuń
  3. Masz rację 5* to straszne burżujstwo.

    OdpowiedzUsuń