niedziela, sierpnia 02, 2009

Ten, kto wraca, nigdy nie wyjechał

Stoję na balkonie i próbuję wypatrzeć gwiazdy. Nic nie widać. Ledwie kilka przebija zza chmur. Tam w nocy one rządzą. Tysiące. Wielkie i jasne. Sprawiają wrażenie, że są na wyciągnięcie ręki. Przez dwa tygodnie można się przyzwyczaić do nowego krajobrazu. Zaadoptować do nowych warunków i zacząć żyć rytmem tego miejsca. Przestać się dziwić, że wieczór zapada natychmiast. Jest tylko dzień i noc. Zmierzch nie istnieje. Jakby słónce codziennie konczyło robotę o 20 i szło spać. Za to z rana, od razu zabiera się do pracy. Wyłonienie się zza gór u podnóża słonego i wyschniętego jeziora, zajmuje mu jakieś siedem minut. Jakby ktoś wciągał je na sznurku. Bardzo sprawnie i metodycznie.

Rok temu też stałem na balkonie. W tym samym mieszkaniu, ale jakże innym. 1 sierpnia. Dobrze wrócić do tego miasta w tym czasie. Spacer odświętnymi ulicami, znów uświadomił jak szybko tu się wszystko zmienia. Nowe knajpy, kawiarnie, sklepy. Miło jest wrócić do domu. No i najmilszy komplement od kilku tygodni. „Źle mi się prowadziło, gdy cię nie było”. Nawet jeśli to tylko kurtuazja, to i tak rozczulająca. Nadająca sens porannemu wstawaniu o nieludzkich godzinach. 

Tam radia nie było. Kierowcy autobusów i busów słuchają muzyki. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby totalnie nie lekceważyli lokalnej muzyki. Tylko amerykańska. W dodatku same hiciory. Sprzed lat dwudziestu i z... kaset. Tam nikt nie używa płyt CD w samochodach. A sklepy i stragany są pełne kaset magentofonowych! Króluje Dr. Alban i jemu podobni. Czy u nas można jeszcze kupić gdzieś kasety?

Tytuł zaczerpnąłem od Farhiego. Od razu mi się spododbał. Tak jak cały przedostatni rozdział „Młodych Turków”. Książki ważnej, ciekawej, zdradzającej spory talent narracyjny żydowsko-tureckiego pisarza. O dojrzewających dzieciakach, głównie chłopcach. Ale i kraju, który też dojrzewa. Pod wodzą Ataturka rodzi się nowy byt, któremu trzeba nadać sens i wypełnić nowoczesną treścią. „Młodzi Turcy” to wołanie o poszanowanie różnorodności i krytyka ślepego nacjonalizmu. A także chęć rozliczenia się z czasów dzieciństwa. Próba uchwycenia tej krótkiej chwili, między okresem dziecięctwa, a momentem, gdy sobie uświadamiamy, że dziećmi właśnie przestaliśmy być. Każdy w innym momencie i za inną przyczyną. Ot, takie przejście od dnia do nocy. Krótkie, intensywne, natychmiastowe. Albo też od nocy do dnia. Jak się komu ułoży. Bo to gorzka książka. Każdy rozdział traktujący o losach innego bohatera kończy się bez happy endu. Jak ten wpis.

 

2 komentarze:

  1. Może wpis bez happy endu, ale jakoś tak w sercu zostaje obraz tego wschodu słońca na sznurku. Ładne. I...tak między wierszami można czytać :-) Wakacje są fajne, ale powroty też ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Chmury mają w sobie coś z metafizyki ale też i posiadają duże pokłady patetyzmu... Dobrze jest czasem na nie popatrzeć bo sprawiają wrażenie niezmiennych i stałych...

    OdpowiedzUsuń